Piotr Cieśliński, AP
Źródło: Gazeta Wyborcza
https://wyborcza.pl/7,75399,7039007,kto-ukradl-ksiezycowe-kamienie.html
Amerykanie nie mogą doliczyć się skał, które astronauci przywieźli ze Srebrnego Globu. Na czarnym rynku cena grama Księżyca sięga nawet miliona dolarów.
Afera wybuchła pod koniec sierpnia. Holenderskie muzeum narodowe odkryło, że księżycowy kamień w jego zbiorach wcale nie pochodzi z Księżyca. Eksperci orzekli, że to kawałek skamieniałego drzewa, a te – jak wiadomo – nigdy nie rosły na naturalnym satelicie Ziemi. Został podmieniony? Okaz od dawna wzbudzał podejrzenia, bo był rozmiaru dojrzałej śliwki, podczas gdy NASA rozdawała próbki wielkości ziarnka ryżu. Większe głazy Agencja trzyma w sejfach w centrum kosmicznym im. Johnsona w Houston w Teksasie oraz w bazie lotniczej Brooks w San Antonio. I wypożycza tylko do badań naukowych.
Z wypraw na Księżyc astronauci sprowadzili na Ziemię 2415 skał ważących w sumie blisko 382 kg. Kilkaset okruchów (ważących od 0,05 do 1,1 g) zatopiono w przezroczystym plastiku. Na początku lat 70. administracja prezydenta Nixona rozdawała je jako symbol amerykańskiego triumfu. Trafiły do blisko 130 krajów świata.
Gdy loty na Księżyc przerwano i stało się jasne, że przez długie dekady nikt tam nie wróci, księżycowe skały stały się niebotycznie drogie. I zaczęły kusić złodziei.
W 2002 r. okradziono sejf zawierający 285 g skał ze Srebrnego Globu, które NASA wyceniła na blisko 1 mln dol. (szybko je jednak odzyskano). Cztery lata wcześniej agentom udającym kolekcjonerów zaoferowano kupno fragmentu księżycowej skały za 5 mln dol.
Okazało się, że była to oryginalna pamiątkowa próbka, którą swego czasu Nixon podarował Hondurasowi. Jak trafiła na czarny rynek, nie wiadomo. To wtedy Amerykanie zaczęli tropić swoje księżycowe kamienie. Jak wynika ze śledztwa Josepha Gutheinza, agenta, który prowadził sprawę honduraskiej skały, nieznany jest los wielu kawałków. Ten podarowany Malcie skradziono w 2004 r. Nikaraguański zaginął w 1979 r., po dojściu sandinistów do władzy. Okruch, który był w rękach przywódcy Hiszpanii gen. Franco, zniknął po jego śmierci (wnuk twierdzi, że rodzina go nie sprzedawała). Tak samo rozpłynęła się księżycowa drobina należąca do przywódcy Rumunii Nicolae Ceausescu.
Księżycowe skały trafiły też do Polski.
Jedną z nich – dar załogi statku Apollo 11 – papież Paweł VI podarował kardynałowi Wojtyle, a ten w latach 70. przekazał kościołowi w Nowej Hucie. Do dziś znajduje się w drzwiczkach tabernakulum kościoła. Także olsztyńskie Planetarium może się pochwalić okruchem księżycowego gruntu.
Inny kamień był w Polsce przejazdem. Sprowadził go przez ambasadę USA słynny krakowski astronom Kazimierz Kordylewski w 1971 r. Jego ekspozycja w Muzeum Geologicznym wywołała takie zainteresowanie, że władze niemal natychmiast ją zamknęły – po donosie, że Kordylewski pokazuje emblematy wrogiego mocarstwa. Ten prezentował więc kamień w swoim mieszkaniu, do którego ustawiały się długie kolejki. – Tłumy przypominały pielgrzymkę do relikwii. Wszystko w atmosferze nadziei, że gdzieś tam jest inny świat. Mieszkanie zmieniło się w muzeum. Meble były pokryte niebieskimi prześcieradłami, a kamień stał na stole w jadalni, gdzie normalnie jedliśmy zupę i pierogi – wspominał jego syn Leszek.
Władze zgodziły się tylko na pokaz dla członków Polskiego Towarzystwa Astronautycznego. Dlatego każdy, kto chciał zobaczyć „autentyczny kamień z Księżyca”, jak anonsowała prasa, musiał przy wejściu podpisać deklarację członkostwa. Liczba członków PTA wzrosła wtedy do tysięcy.
– To nie była drobina, ale kawałek wielkości pięści zabezpieczony szklanym kloszem – mówi Jerzy, drugi syn profesora Kordylewskiego. Co się z nim stało? – Wrócił do USA, o ile pamiętam, ojciec go tylko wypożyczył.
Gdzie zaś zniknął księżycowy kamień Holendrów, od którego zaczęła się cała wrzawa? Być może nigdy go nie było. Holenderskie muzeum dostało ten okaz w latach 90. w spadku po b. premierze Holandii Willemie Dreesie. Ten zaś dostał go od ambasadora USA w 1969 r., tuż po pierwszym locie na Księżyc.
Według wnuka Dreesa był on wtedy już prawie ślepy i głuchy: – Musiał nie dosłyszeć, co dostaje, może sam wymyślił pochodzenie kamienia.